4 lutego 2010

running over the same old ground what have we found? the same old fears wish you were here..

zawsze chciałam do ciebie napisać z Paryża, gdzie patrząc na zgaszone pety myślałabym nadal o tobie
z każdym poważniejszym słowem spijałabym mocną wishkey skwiercząc coś pod nosem
śmiejąc się po cichu ocierałabym ciężkie łzy biegnące przez przypudrowany bladym różem policzek
nie wspomniałabym już o blanszu w gorącej czekoladzie i zimnym przeterminowanym szampanie, ani o taniej czułości bez wydanej reszty i kochaniu się w mroźną zimę czy jesieni zdradliwej
ni ocierającego stopy Bałtyku
ni odważnych wiadomości po północy i przed też
ni spacerów po plaży w ciepłym deszczu, dzikich pisków, nadszarpniętych strun, związanych rąk..

gdzieś w tle zachrypnięty gramofon zacinałby permanentnie bluesa
a ja spoglądając na rozleniwionych kochanków stolik obok gardziłabym ich błogością
zerkając w ich stronę wspomniałabym ostatni raz wiosenny romans i szczęśliwe godziny, a wprzódy czarne diabły owinięte czekoladą, babeczki malinowe i te z jabłkami z naszej ulubionej cukierni popijane mlekiem o smaku wanilii, kiedy to wszystko było tak puszyście pyszne
upalne, wczesne poranki na dworcu i okraszone tęsknotą wieczory, namiętne wtorki, znużone czwartki, zgorzkniałe niedziele, a wnet same rozkoszne uśmiechy i skrępowane całunki, jak i onieśmielone spojrzenia zamieniające się w pikantną grę czułych rąk na oszronionej, letniej trawie, w noc pod gołym niebem z tysiącem srebrzystych gwiazd dających nam dobre rady
też wieczorem na balkonie przykurzonym w mentol gdzieśmy oświeceni rozmaitymi odcieniami sfer niebieskich doznawali uniesień niepojętych, jednak rankiem przenikliwe słońce wstrząsnęło nami dosyć głośno potępiając słodkie wytwory snem otulone

te podróże za złoty osiemdziesiąt dziewięć, popsutą parasolkę w ulewny deszcz (którą nadal trzymam w szafie), nonszalancką czarną koszulę w moich oczach na ceglastym azaliż lazurowym tle w towarzystwie twojego przyjaciela goździka i godzinę dwudziestą trzecią, którą ci ostro wyznaczał Morfeusz

naleśniki z jagodami i mnóstwo wyimaginowanych spotkań przy dobrym winie i cygaretkach jak i niebieskie migdały w południe i wieczorem przyprószone moimi i twoimi frazami, truskawkowe dzieciństwo zatopione mlekiem, malinowe uśmiechy, rozwichrzone, miedziane włosy


a Ty, Ty, pamiętasz jak Kings of Leon mruczeli rozkosznie zamykając nasze znużone powieki po gorącej grze w podchody? kiedy ostatni raz Zeppelini zagrali dla mnie "Since I've been lovin' you" wspinając się schodami do nieba, a Flojdzi uraczyli mnie pieśnią o tym, że tak bardzo mi Ciebie brak?
wtedy zimne dźwięki dobiegły z sąsiedniej komnaty i obijając się o kolorowe ściany pokoju, w którym my niegdyś bawili się swoimi wdziękami czytały nasze nieprzyzwoite pragnienia
ale Nosowska otarła słodko-kwaśne łkania i markotnie ukołysała duszące się w ciszy podniecenia niepoprawne


a po pewnym czasie zamówiłabym czarną z mlekiem bez cukru
bo ty nim przecież władasz
kiedy przywdziana w falbany pastelowe młoda Francuzka przyniosłaby mi rachunek zaskwierczałabym jeszcze raz cynamonowym żarem i dopiłabym nasze resztki


nie obudziłeś mnie, kiedy spadł pierwszy śnieg, a my nadal bawimy się w milczenie

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

o takich rzeczach mówi się krótko, bo wszystkie zachwyty wypadają blado:
niezwykłość i czrodziejstwo.
Ż.

nabu pisze...

"Słowa, słowa słowa".
Potęga.

Pluszowa gilotyna
(?) Już...
Nareszcie.


Podpisano: N