31 maja 2010

poemat

w cukrze lukrze tonę
grzęznę w nim jak w betonie

neony kolorowe przyozdabiają moją głowę
myśli drapieżne wypełniają umysłu połowę

przyćmione pragnienia i jaskrawe złudzenia
zżerają wszystkie moje łagodne marzenia

krztuszę się sztucznym karmelem
który wmuszasz we mnie podstępnie co niedzielę

błogo omdlała leżę na twych kolanach
a ty wspominasz jak w dzieciństwie skakaliśmy po parkanach

upaćkani w czekoladzie
trzymaliśmy motyle w słoikach po marmoladzie
 
ganialiśmy rude koty
tarzaliśmy się w po trawie w czasie słoty

kiedy po zdyszane słońce przybiegał nagi księżyc
rzucaliśmy się w sen jak ze skaraju wysokich wieżyc
 
Morfeusz witał nas szyderczym uśmiechem
w dół głębi ciągnąc nas z pośpiechem
 
po drodze śliskiej i stromej
ty zawsze trzymałeś kurczowo się dłoni mojej

a kiedy gwałtownie stary dzwon wybijał nam "do widzenia"
wracaliśmy niechętnie, bo wciąż wiele było do zobaczenia

jednak zakłamana kraina  
w smaku cierpka jak tarnina
otwierała nam oczy szeroko  
na popioły i łzy ukryte głęboko
 
ja widziałem jak szlochałaś 
i kamyki bezradnie w toń czarną rzucałaś


trzeźwo przyglądaliśmy się sobie
mówiliśmy: będziemy razem nawet w grobie

Brak komentarzy: