w cukrze lukrze tonę
grzęznę w nim jak w betonie
neony kolorowe przyozdabiają moją głowę
myśli drapieżne wypełniają umysłu połowę
przyćmione pragnienia i jaskrawe złudzenia
zżerają wszystkie moje łagodne marzenia
krztuszę się sztucznym karmelem
który wmuszasz we mnie podstępnie co niedzielę
błogo omdlała leżę na twych kolanach
a ty wspominasz jak w dzieciństwie skakaliśmy po parkanach
upaćkani w czekoladzie
trzymaliśmy motyle w słoikach po marmoladzie
ganialiśmy rude koty
tarzaliśmy się w po trawie w czasie słoty
kiedy po zdyszane słońce przybiegał nagi księżyc
rzucaliśmy się w sen jak ze skaraju wysokich wieżyc
Morfeusz witał nas szyderczym uśmiechem
w dół głębi ciągnąc nas z pośpiechem
po drodze śliskiej i stromej
ty zawsze trzymałeś kurczowo się dłoni mojej
a kiedy gwałtownie stary dzwon wybijał nam "do widzenia"
wracaliśmy niechętnie, bo wciąż wiele było do zobaczenia
jednak zakłamana kraina
w smaku cierpka jak tarnina
otwierała nam oczy szeroko
na popioły i łzy ukryte głęboko
ja widziałem jak szlochałaś
i kamyki bezradnie w toń czarną rzucałaś
trzeźwo przyglądaliśmy się sobie
mówiliśmy: będziemy razem nawet w grobie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz