niemożebnie zgorzkniała odwróciłam się w dal
był dym był pył on też był
i jakże zgnuśniały swąd
topił w nim swój wierny żal
wśród tańca umysłu mego brył z każdą wirował na czarnej podłodze
w dzikim szale je dusił i gryzł
z dziką miną kusił i dotykał szorstko
a one w objęciach płakały świadomością
rozbierał je zostawiał łzy
suknie ich żałobne darł na pióra
mazał usta gorzką czekoladą z jego snów
i aż po rękojeść zatopił spjrzenie swe
aliści wracał myślami o świcie
kochał bez ustanku tą co nienawiścią zwał
a najgłębszą nocą wyrzucał złemu sercu pochopność
palił ciche tęsknoty bezszelestnym rankiem
i w kawie cienkiej topił ćmy swych żali
jej włosy gładkie porównywał do swych fali
gładził je dłońmi zgrabiałami od szronu
ona ciszą zasłaniała jego gołe ciało
ale on otulał się nią jak końską derką z niesmakiem
usnął z pijanym księżycem nad głową swą
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz